środa, 20 października 2010

Silnik w ramie (prawie)

Nie, nie odpuściliśmy!
Wpis specjalnie dla:
- Pana Krzysztofa;
- Mam;
- Tat;
- Pana Bartosza (co nam jeszcze gratów nie przysłał);
- Drugiego M (co go nie ma na zdjęciach, bo zdjęcia te robi);
- Wiernych fanów



... i jeszcze mały fotomontaż:

sobota, 4 września 2010

Weekendowy update

Tak szybko opiszę co się dzieje. W skrócie, bo się mało dzieje.
Z racji braku narzędzi do obróbki skrawaniem (Liroy Merlin cały czas rozpatruje reklamację będącą rezultatem ubiegłotygodniowej awarii głównego narzędzia pracy), drugi M zabrał się za elektronikę. Tutaj wypadałoby co nieco napisać o tym, co tam ten drugi M właściwie robi - ale jak zaczyna mi tłumaczyć o tych wszystkich konwerterach, RS232, arytmetyce zmiennoprzecinkowej, szerokości rozstawu nóżek na procesorze (który już wiem, że pochodzi od rozstawu kropek na klasycznej maszynie do pisania), to widzę tylko uśmiechniętego faceta z lutownicą w ręku, z którego ust wydobywa się jedno wielkie "bla bla bla bla... ". No ale tak to jest z inżynierem elektronikiem rozmawiać... Polutował, coś tam mamrotał, że zrobił, odpalił i...:



Na drugiej fotce M podczas radosnych prac uszczelniania miski olejowej w kitcarowym 2.0 DOHC (zgadza się - jeszcze przed pierwszym odpaleniem dostrzegliśmy wycieki...).

PS. Wracając do konkursu z poprzedniego odcinka - wspomniana linia energetyczna to zapomniane 750 kV zaczynające się w Widełce, biegnąca w stronę ukraińskiej elektrowni atomowej Chmielnicki. Nagrodą za odgadnięcie zagadki będzie tutaj wspomnienie osoby, która wygrała i ustne gratulacje obydwu M: GRATULUJEMY!

wtorek, 31 sierpnia 2010

Sprawozdanie z wycieczki

Dziś dla odmiany będzie o czymś innym. Szybko tylko podsumuję prace przeprowadzone w ubiegłym tygodniu – sfajczyliśmy kolejnego Dremela (takie narzędzie jak wiertarka, tylko w skali 1:2, w którym silnik potrafi kręcić się z prędkością do 20kRPM – ulubiony tool wykończeniowy drugiego M). Dość powiedzieć, że zostaliśmy pochwaleni przez właściciela licencji za staranność wykonania. Okazano nam również dużo zrozumienia z okazji tego, że mimo usilnych deklaracji projekt trwa tyle, ile trwa... W sobotę odwiozłem więc narzędzie do Liroy Merlin i powstało pytanie: co będziemy robić w niedzielę? W oczekiwaniu na nową maskę i komplet dodatkowych elementów (dziś dotarły – dziękujemy Panu B!!!), wybraliśmy się na wycieczkę…
W tym momencie osobom, które nie podzielają pasji inżynieryjno-technicznych polecam poczekać do następnego odcinka…

Pojechaliśmy zwiedzić / obejrzeć / podziwiać / obadać… linię energetyczną.





Brzmi to o tyle głupio, że linii WN jest w Polsce kilka tysięcy kilometrów. Ale ta jedna, zbudowana w latach osiemdziesiątych, do dziś jest niewykorzystywana ze względu na ogrom problemów, które stwarzała… Jakich? Jonizacja powietrza (ta linia by świeciła w nocy gdyby nie szereg specjalistycznych konstrukcji ograniczających zjawisko), ogromny ulot (straty w dni wilgotne osiągające setki kilowatów), gigantyczne nakłady na infrastrukturę (w całości zbudowana ze stali nierdzewnej!!! Gigantyczne transformatory oraz stacje gaszące łuk prądowy powstający podczas rozłączania takiego ogromnego napięcia, a ponadto potężna izolacja na każdym kroku - izolatory, którymi połączone są słupy z linią są na oko 3x dłuższe niż w przypadku linii 400 kV, chociaż doszukałem się opracowania, które mówi, że są to dokładnie te same izolatory szklane o oznaczeniu PS-160B oraz PS-210B, powszechnie stosowane w przypadku linii 400 kV).
W kilku miejscach w Internecie pojawiają się też legendy o tej linii, jakoby w deszczu nie dało się pod nią przejść z parasolem, a i zdarzały się przypadki, że szlag trafił błąkające się pod nią małe zwierzątka hodowlane – co oczywiście jest niepotwierdzoną legendą (i tylko w teorii jest możliwe, choć szalenie nieprawdopodobne…). Nie mniej – postanowiliśmy sami to znaleźć. Warto było.



Stalowe konstrukcje robią wrażenie. Trzy fazy, każda po cztery przewody 528mm2 oddalone od siebie w odstępie 40cm , przeplatane przewodami roboczymi w celu ograniczenia asymetrii napięć poszczególnych faz i… potężne izolatory długie na metry… Już na pierwszy rzut oka widać, że te słupy linii wysokiego napięcia są inne. Zupełnie inne od tych, które szpecą codzienny krajobraz Polski!





Ale infrastruktura przesyłowa to jeszcze nic. Nasz zachwyt wzbudziła dopiero rozdzielnia. Podobno dokumentacja projektu technicznego tego obiektu ma ponad 250 tomów. Chcieliśmy zagadać z jakimś inżynierem dyżurnym, ale zastaliśmy tylko miłego Pana z ochrony, który udzielił nam kilku informacji o obiekcie i podał numery telefonów. Z pewnością jeszcze kiedyś zorganizujemy wycieczkę, żeby ze środka zobaczyć pracę tej stacji. Może większą grupą tym razem…
BTW. Stacja jest do dziś wykorzystywana, jednak wyłącznie do kompensacji mocy biernej (osoby po energetyce powinny znać temat „magii”, którą trzeba uprawiać po stronie infrastruktury tylko po to, żeby było „więcej energii w energii” (sic!). Cała linia była odłączona w chwili, gdy przebywaliśmy w pobliżu (co widać było po pozycji masywnych rozłączników pozostających w pozycji spoczynkowej) – co jednocześnie zadaje kłam kolejnym znalezionym w Internecie bajkom, jakoby podtrzymywano jakieś szczątkowe napięcie na linii tylko po to, żeby zniechęcić domorosłych zbieraczy złomu od demontażu linii wykonanej w całości ze stali nierdzewnej!





Ale gdzie to jest właściwie? O jakiej linii mówimy? No właśnie. Pytanie konkursowe będzie brzmiało – gdzie byliśmy. Czekam na poprawny strzał. Zostawcie swoje typy w komentarzach!

PS. Jutro montujemy maskę!

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Cedeen...

"Koniec tych wyjazdów" - powiedział M odkładając na półkę zarobioną kartę senatora Miles-and-More. Wylatawszy ponad 120 000 mil mogę się pochwalić usprawiedliwić w związku z brakami updejtów blogu (bo o czym pisać, jak cały czas człowiek za granicą).

Drugi M zrobił w tym roku mniej więcej tyle samo... dwoma mocnymi kursami międzykontynentalnymi ;)



Jakoś miesiąc temu przeprowadziliśmy się do nowego garażu i z pewną dozą niepewności zabraliśmy się do pracy - teraz już nie będzie wytłumaczenia, że za ciasno albo że komuś przeszkadzają odwierty prowadzone przed godziną 16, kiedy pracownicy merytoryczni jeszcze ciężko wytężają umysł za ścianą...



Po dwóch trzech tygodniach nieustających prac mogę pochwalić się, że udało nam się do tej pory przymierzyć około 3 metrów blach, wywiercić nowych 40 otworów w pozycji horyzontalnej (w tym nagwintować pojedynczy), wzbogacić się o kilka kilogramów przeróżnych śrub z Asmetu (odkryliśmy, że na 1 piętrze są śruby z nierdzewki!), zakupić i koncepcyjnie umiejscowić pedał gazu (od vectry), powyginać 3 metry przewodów hamulcowych i wypić cztery puszki coca coli. Złożyliśmy też tył samochodu. W zasadzie tylko brak poprawnej maski dzieli nas teraz od oddania całości poszycia do lakiernika - wszystkie elementy są już spasowane, przymocowane i ułożone tak, żeby pasowały do siebie (tutaj powinna być dłuższa dygresja na temat koncepcji "plug-and-play", ale ze względu na porę zachowam sobie te przemyślenia dla siebie, bo historia pasowania niektórych elementów do dziś sprawia, że Drugi M budzi się w nocy z krzykiem ;) ).



Równolegle do prac brutalno-siłowo-odwiertowych toczą się prace elektroniczno-inżynieryjne: mężczyzna kontra lutownica i wiecznie niedziałające oprogramowanie do kompilowania kodu pseudo C dla mikroprocesorów z rodziny... (tutaj M wstawi nazwę, bo ja te brutalne prace robiłem). Coś więcej powiem, jak tylko M odpali wyświetlacz. Na razie zdradzę tylko, że... będzie czad!



Zapomniałbym - byli też goście ;) Co rusz odwiedzają nas różni celebryci. Cały czas obiecuję sobie, że w końcu zrobimy live feed pogląd, żeby pokazywać Wam ile osób tutaj zagląda!



AAAnnno i dziś zainstalowano nam licznik. Taryfa G11 (wszak to nie warsztat produkcyjny, tylko skromne miejsce pracy po godzinach). C.d.n...

niedziela, 8 sierpnia 2010

Game over...


C.d.n...

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Cyzelowanie

Niby już prawie wszystko jest w garażu i okolicach, niby brakuje tylko foteli i kilku detali, niby tylko poskładać, a jednak nadal mnóstwo pracy przed nami.

A pamiętasz jak to było?

Rok temu zapadła decyzja o odświeżeniu długiej listy elementów silnika i właściwie wszystkiego! Znalazł się na niej również alternator. Na pytanie zadawane różnym mechanikom i pasjonatom, dlaczego nie czyszczą i malują alternatorów, odpowiedzi było wiele, ale niosły jedno przesłanie: zwariował Pan!
Z jakiegoś niezrozumiałego dla nas powodu nie robi się tego. No ewentualnie powierzchowne czyszczenie bez rozkręcania czegokolwiek.
My pojechaliśmy „po bandzie” i rozmontowaliśmy nasz na części pierwsze. Nie sprawdziliśmy przedtem czy działa, bo jak po złożeniu nie będzie działał, to nie będzie również winnego!
Każdy element został potraktowany indywidualnie z należytą mu uwagą i zapasem cierpliwości. Obudowa pomalowana na piękny odcień czerwieni (kwiecień 2009), elementy wewnętrzne na czarno.
Dokładnie rok później, przyszedł czas na poskładanie tego z powrotem.
A pamiętasz jak to było?
Pytanie rzucone w garażu, wywołuje uśmiech zawsze, kiedy się przypomni.
No pamiętam!
Poskładany po kilku godzinach spędzonych głównie na dobieraniu śrub, które podczas rozkładania albo wywiercaliśmy, albo się połamały. To też może być kamyczek do ogródka: dlaczego nie rozkręcamy alternatora. Testy na tokarce wykazały również, że działa, co i tak nie rozwiewa wątpliwości, czy działał przedtem!



Ale oni to fajnie zrobili...

Od początku trzymamy się pomysłu, zastosowania w silniku czterech niezależnych przepustnic od motocykla, potocznie zwanego ścigaczem. Nie robimy tego, dlatego aby zostać „dawcami”, ale aby trochę tego ścigacza zaadoptować do auta. Takie przepustnice należy jakoś zamontować do silnika, co nie okazało się zadaniem łatwym. Po pierwsze flansza, która połączy kanały dolotowe głowicy z przepustnicami. Pierwszy pomysł to odcięcie „zbędnej” części oryginalnego kolektora dolotowego. Niestety, nieregularność, z jaką poprowadzone są rury, powoduje, że po odcięciu, pozostała część, nijak nie daje się dopasować do reszty.
Można by pokusić się o zaprojektowanie i wystawanie własnej flanszy, ale wtedy wtryskiwacze nie były by umieszczone optymalnie. Po raz kolejny okazało się, że inżynierowie Forda mieli świetne pomysły. Okazuje się, że kolektor dolotowy z Forda Focusa ST170, ma taką samą flanszę jak nasz i idealnie pasuje do naszego silnika i składa się z dwóch części połączonych gumowymi łącznikami zaciśniętymi na cybanty. Ale oni to fajnie zrobili, powiedział drugi M, kiedy zobaczyliśmy to zdjęcie:



Jest jeszcze coś, rury tego kolektora wychodzą na wprost i po zdjęciu puszki powietrznej, pozostaje tylko dopasować rozstaw przepustnic.
Zmartwiły nas nieco, stwierdzenia na międzynarodowych forach dyskusyjnych:
[...] to najlepsze rozwiązanie, ale zdobyć kolektor od ST170 to musiałby być cud [...]
[...] jak nawet znajdziecie taki kolektor, to będzie kosztował fortunę! [...]
Nie poddając się, drugi M rozpoczął przeszukiwanie aukcji internetowych i już po kilku minutach zdarzył się „cud”! Nie dosyć, że znalazł kolektor, to jeszcze oryginalną listwę wtryskową do niego i nie kosztowało to fortuny. Nie zastanawiając się wcale, kupiliśmy wszystko i rozpoczęliśmy dopasowywanie.



On to sam wyciął z blachy…

Wiele elementów trafia wreszcie na ich miejsce w aucie. Okazuje się, że zamocowanie większości z nich wymaga zwykle wymyślenia i wykonania jakiejś obejmy czy uchwytu. Ponieważ nadal chcemy, aby było pięknie, zajmuje nam to więcej czasu niż tym, którzy „nie rozkręcają alternatorów”.



Czasem w garażu pojawiają się goście i wtedy pokazujemy, opowiadamy i nigdy nie narzekamy. Ostatnio odwiedziła nas pewna Pani T, która z zaciekawienie przyglądała się niedawno skończonemu uchwytowi do naby kierownicy.
[...] ale fajna czerwona podkładka… [...]
On to sam wyciął z blachy, odpowiedział drugi M.
Nadal również znajdujemy, nie do końca pasujące elementy otrzymane w zestawie. Tak też było z obejmami mocującymi bak paliwa. Uznaliśmy, że powinien być zamocowany dobrze i pewnie, bo paliwo to coś, czego nie chcemy zgubić na jakimś ostrym zakręcie. Korzystając z rozwiązania znanego ze świata mebli, zmajstrowaliśmy nowe obejmy bak na pewno nie wypadnie z auta.



poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Fotoupdate

Kilka fotek z pola walki:

Z dedykacją dla tych, którzy myślą, że to jest "plug and play" - tak wygląda oznaczenie "fabryczne" miejsc, które trzeba wyciąć (czarny marker)



A taką precyzyjną robotę robi M.:





Jesteśmy porąbani jeśli chodzi o dbałość o detale. Udowadniamy to sobie na każdym kroku:



Silnik już gotowy, czeka na kolektor ssący od Focusa ST 170 (na allegro znaleźliśmy to, co ponoć jest nie do dorwania - ale o tym niebawem)



Rozpoczęliśmy też prace nad układem paliwowy i... tu również nie było niespodzianek: nic nie pasuje: bak jest za duży, obejmy za krótkie, mocowanie baku można - delikatnie mówiąc - zrobić od nowa.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Skromny come back!

Z okazji zbliżającej się rocznicy… nie, rocznica już była… Ok: z okazji rozpoczęcia wiosny (i pod delikatnym wpływem nacisków właściciela garażu, w którym prowadzimy prace), zakończyliśmy już długi etap strategii i przemyśleń. Podróże kształcą, jak mawiają – od ostatnich prac na naszych kontach Miles&More przybyło łącznie z 50 000 mil, a KitCar jak stał, tak stał. Rozebrany. Zakurzony. Wbrew oczekiwaniom, żaden z nas nie pałał chęcią pracy, podczas gdy drugi wygrzewał się na Równiku, zwiedzał Półwysep Arabski lub przeżywał fascynacje pod tytułem „Incredible India”…

Aż do wczoraj.


Zadaliśmy sobie pytanie, czego właściwie nam brakuje, żeby skończyć ten samochód. Po zrobieniu szybkiej inwentaryzacji, w której o dziwo okazało się, że z najgrubszych elementów mamy po prostu wszystko (Silnik: jest, skrzynia: jest, hamulce: są, kierownica: jest, pompa paliwa – nie ma – ale kupimy – od poloneza!) – metodą eliminacji potencjalnych „obsticles” doszliśmy do wniosku, że brakuje nam jedynie…

Zapału!


No dobrze, tylko skąd go wziąć? Gdzie go szukać? Znaleźliśmy go – w garażu. Przepis jest prosty: 1x iPhone ze stacją dokującą JBLa i kilkoma piosenkami Kosheen, Royksopp, Pet Shop Boys i Sandry. Do tego potrzebny jeszcze kompresor z kompletem końcówek i kluczem pneumatycznym, zestaw narzędzi Proxona i para brudnych spodni.

Wyjechaliśmy z garażu!



Powiem Wam, że frajda jest niesamowita. Adrenaliny po tej przejażdżce wystarczyło nam jeszcze na zmianę kół w samochodzie mamuśki ;)

Nie wiem czy dziś spać pójdę!

Jutro postaramy się pokazać Wam jak M złożył alternator po roku od rozłożenia!









i na deser: