poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Cyzelowanie

Niby już prawie wszystko jest w garażu i okolicach, niby brakuje tylko foteli i kilku detali, niby tylko poskładać, a jednak nadal mnóstwo pracy przed nami.

A pamiętasz jak to było?

Rok temu zapadła decyzja o odświeżeniu długiej listy elementów silnika i właściwie wszystkiego! Znalazł się na niej również alternator. Na pytanie zadawane różnym mechanikom i pasjonatom, dlaczego nie czyszczą i malują alternatorów, odpowiedzi było wiele, ale niosły jedno przesłanie: zwariował Pan!
Z jakiegoś niezrozumiałego dla nas powodu nie robi się tego. No ewentualnie powierzchowne czyszczenie bez rozkręcania czegokolwiek.
My pojechaliśmy „po bandzie” i rozmontowaliśmy nasz na części pierwsze. Nie sprawdziliśmy przedtem czy działa, bo jak po złożeniu nie będzie działał, to nie będzie również winnego!
Każdy element został potraktowany indywidualnie z należytą mu uwagą i zapasem cierpliwości. Obudowa pomalowana na piękny odcień czerwieni (kwiecień 2009), elementy wewnętrzne na czarno.
Dokładnie rok później, przyszedł czas na poskładanie tego z powrotem.
A pamiętasz jak to było?
Pytanie rzucone w garażu, wywołuje uśmiech zawsze, kiedy się przypomni.
No pamiętam!
Poskładany po kilku godzinach spędzonych głównie na dobieraniu śrub, które podczas rozkładania albo wywiercaliśmy, albo się połamały. To też może być kamyczek do ogródka: dlaczego nie rozkręcamy alternatora. Testy na tokarce wykazały również, że działa, co i tak nie rozwiewa wątpliwości, czy działał przedtem!



Ale oni to fajnie zrobili...

Od początku trzymamy się pomysłu, zastosowania w silniku czterech niezależnych przepustnic od motocykla, potocznie zwanego ścigaczem. Nie robimy tego, dlatego aby zostać „dawcami”, ale aby trochę tego ścigacza zaadoptować do auta. Takie przepustnice należy jakoś zamontować do silnika, co nie okazało się zadaniem łatwym. Po pierwsze flansza, która połączy kanały dolotowe głowicy z przepustnicami. Pierwszy pomysł to odcięcie „zbędnej” części oryginalnego kolektora dolotowego. Niestety, nieregularność, z jaką poprowadzone są rury, powoduje, że po odcięciu, pozostała część, nijak nie daje się dopasować do reszty.
Można by pokusić się o zaprojektowanie i wystawanie własnej flanszy, ale wtedy wtryskiwacze nie były by umieszczone optymalnie. Po raz kolejny okazało się, że inżynierowie Forda mieli świetne pomysły. Okazuje się, że kolektor dolotowy z Forda Focusa ST170, ma taką samą flanszę jak nasz i idealnie pasuje do naszego silnika i składa się z dwóch części połączonych gumowymi łącznikami zaciśniętymi na cybanty. Ale oni to fajnie zrobili, powiedział drugi M, kiedy zobaczyliśmy to zdjęcie:



Jest jeszcze coś, rury tego kolektora wychodzą na wprost i po zdjęciu puszki powietrznej, pozostaje tylko dopasować rozstaw przepustnic.
Zmartwiły nas nieco, stwierdzenia na międzynarodowych forach dyskusyjnych:
[...] to najlepsze rozwiązanie, ale zdobyć kolektor od ST170 to musiałby być cud [...]
[...] jak nawet znajdziecie taki kolektor, to będzie kosztował fortunę! [...]
Nie poddając się, drugi M rozpoczął przeszukiwanie aukcji internetowych i już po kilku minutach zdarzył się „cud”! Nie dosyć, że znalazł kolektor, to jeszcze oryginalną listwę wtryskową do niego i nie kosztowało to fortuny. Nie zastanawiając się wcale, kupiliśmy wszystko i rozpoczęliśmy dopasowywanie.



On to sam wyciął z blachy…

Wiele elementów trafia wreszcie na ich miejsce w aucie. Okazuje się, że zamocowanie większości z nich wymaga zwykle wymyślenia i wykonania jakiejś obejmy czy uchwytu. Ponieważ nadal chcemy, aby było pięknie, zajmuje nam to więcej czasu niż tym, którzy „nie rozkręcają alternatorów”.



Czasem w garażu pojawiają się goście i wtedy pokazujemy, opowiadamy i nigdy nie narzekamy. Ostatnio odwiedziła nas pewna Pani T, która z zaciekawienie przyglądała się niedawno skończonemu uchwytowi do naby kierownicy.
[...] ale fajna czerwona podkładka… [...]
On to sam wyciął z blachy, odpowiedział drugi M.
Nadal również znajdujemy, nie do końca pasujące elementy otrzymane w zestawie. Tak też było z obejmami mocującymi bak paliwa. Uznaliśmy, że powinien być zamocowany dobrze i pewnie, bo paliwo to coś, czego nie chcemy zgubić na jakimś ostrym zakręcie. Korzystając z rozwiązania znanego ze świata mebli, zmajstrowaliśmy nowe obejmy bak na pewno nie wypadnie z auta.



poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Fotoupdate

Kilka fotek z pola walki:

Z dedykacją dla tych, którzy myślą, że to jest "plug and play" - tak wygląda oznaczenie "fabryczne" miejsc, które trzeba wyciąć (czarny marker)



A taką precyzyjną robotę robi M.:





Jesteśmy porąbani jeśli chodzi o dbałość o detale. Udowadniamy to sobie na każdym kroku:



Silnik już gotowy, czeka na kolektor ssący od Focusa ST 170 (na allegro znaleźliśmy to, co ponoć jest nie do dorwania - ale o tym niebawem)



Rozpoczęliśmy też prace nad układem paliwowy i... tu również nie było niespodzianek: nic nie pasuje: bak jest za duży, obejmy za krótkie, mocowanie baku można - delikatnie mówiąc - zrobić od nowa.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Skromny come back!

Z okazji zbliżającej się rocznicy… nie, rocznica już była… Ok: z okazji rozpoczęcia wiosny (i pod delikatnym wpływem nacisków właściciela garażu, w którym prowadzimy prace), zakończyliśmy już długi etap strategii i przemyśleń. Podróże kształcą, jak mawiają – od ostatnich prac na naszych kontach Miles&More przybyło łącznie z 50 000 mil, a KitCar jak stał, tak stał. Rozebrany. Zakurzony. Wbrew oczekiwaniom, żaden z nas nie pałał chęcią pracy, podczas gdy drugi wygrzewał się na Równiku, zwiedzał Półwysep Arabski lub przeżywał fascynacje pod tytułem „Incredible India”…

Aż do wczoraj.


Zadaliśmy sobie pytanie, czego właściwie nam brakuje, żeby skończyć ten samochód. Po zrobieniu szybkiej inwentaryzacji, w której o dziwo okazało się, że z najgrubszych elementów mamy po prostu wszystko (Silnik: jest, skrzynia: jest, hamulce: są, kierownica: jest, pompa paliwa – nie ma – ale kupimy – od poloneza!) – metodą eliminacji potencjalnych „obsticles” doszliśmy do wniosku, że brakuje nam jedynie…

Zapału!


No dobrze, tylko skąd go wziąć? Gdzie go szukać? Znaleźliśmy go – w garażu. Przepis jest prosty: 1x iPhone ze stacją dokującą JBLa i kilkoma piosenkami Kosheen, Royksopp, Pet Shop Boys i Sandry. Do tego potrzebny jeszcze kompresor z kompletem końcówek i kluczem pneumatycznym, zestaw narzędzi Proxona i para brudnych spodni.

Wyjechaliśmy z garażu!



Powiem Wam, że frajda jest niesamowita. Adrenaliny po tej przejażdżce wystarczyło nam jeszcze na zmianę kół w samochodzie mamuśki ;)

Nie wiem czy dziś spać pójdę!

Jutro postaramy się pokazać Wam jak M złożył alternator po roku od rozłożenia!









i na deser: