Dziś dla odmiany będzie o czymś innym. Szybko tylko podsumuję prace przeprowadzone w ubiegłym tygodniu – sfajczyliśmy kolejnego Dremela (takie narzędzie jak wiertarka, tylko w skali 1:2, w którym silnik potrafi kręcić się z prędkością do 20kRPM – ulubiony tool wykończeniowy drugiego M). Dość powiedzieć, że zostaliśmy pochwaleni przez właściciela licencji za staranność wykonania. Okazano nam również dużo zrozumienia z okazji tego, że mimo usilnych deklaracji projekt trwa tyle, ile trwa... W sobotę odwiozłem więc narzędzie do Liroy Merlin i powstało pytanie: co będziemy robić w niedzielę? W oczekiwaniu na nową maskę i komplet dodatkowych elementów (dziś dotarły – dziękujemy Panu B!!!), wybraliśmy się na wycieczkę…
W tym momencie osobom, które nie podzielają pasji inżynieryjno-technicznych polecam poczekać do następnego odcinka…
Pojechaliśmy zwiedzić / obejrzeć / podziwiać / obadać… linię energetyczną.
Brzmi to o tyle głupio, że linii WN jest w Polsce kilka tysięcy kilometrów. Ale ta jedna, zbudowana w latach osiemdziesiątych, do dziś jest niewykorzystywana ze względu na ogrom problemów, które stwarzała… Jakich? Jonizacja powietrza (ta linia by świeciła w nocy gdyby nie szereg specjalistycznych konstrukcji ograniczających zjawisko), ogromny ulot (straty w dni wilgotne osiągające setki kilowatów), gigantyczne nakłady na infrastrukturę (w całości zbudowana ze stali nierdzewnej!!! Gigantyczne transformatory oraz stacje gaszące łuk prądowy powstający podczas rozłączania takiego ogromnego napięcia, a ponadto potężna izolacja na każdym kroku - izolatory, którymi połączone są słupy z linią są na oko 3x dłuższe niż w przypadku linii 400 kV, chociaż doszukałem się opracowania, które mówi, że są to dokładnie te same izolatory szklane o oznaczeniu PS-160B oraz PS-210B, powszechnie stosowane w przypadku linii 400 kV).
W kilku miejscach w Internecie pojawiają się też legendy o tej linii, jakoby w deszczu nie dało się pod nią przejść z parasolem, a i zdarzały się przypadki, że szlag trafił błąkające się pod nią małe zwierzątka hodowlane – co oczywiście jest niepotwierdzoną legendą (i tylko w teorii jest możliwe, choć szalenie nieprawdopodobne…). Nie mniej – postanowiliśmy sami to znaleźć. Warto było.
Stalowe konstrukcje robią wrażenie. Trzy fazy, każda po cztery przewody 528mm2 oddalone od siebie w odstępie 40cm , przeplatane przewodami roboczymi w celu ograniczenia asymetrii napięć poszczególnych faz i… potężne izolatory długie na metry… Już na pierwszy rzut oka widać, że te słupy linii wysokiego napięcia są inne. Zupełnie inne od tych, które szpecą codzienny krajobraz Polski!
Ale infrastruktura przesyłowa to jeszcze nic. Nasz zachwyt wzbudziła dopiero rozdzielnia. Podobno dokumentacja projektu technicznego tego obiektu ma ponad 250 tomów. Chcieliśmy zagadać z jakimś inżynierem dyżurnym, ale zastaliśmy tylko miłego Pana z ochrony, który udzielił nam kilku informacji o obiekcie i podał numery telefonów. Z pewnością jeszcze kiedyś zorganizujemy wycieczkę, żeby ze środka zobaczyć pracę tej stacji. Może większą grupą tym razem…
BTW. Stacja jest do dziś wykorzystywana, jednak wyłącznie do kompensacji mocy biernej (osoby po energetyce powinny znać temat „magii”, którą trzeba uprawiać po stronie infrastruktury tylko po to, żeby było „więcej energii w energii” (sic!). Cała linia była odłączona w chwili, gdy przebywaliśmy w pobliżu (co widać było po pozycji masywnych rozłączników pozostających w pozycji spoczynkowej) – co jednocześnie zadaje kłam kolejnym znalezionym w Internecie bajkom, jakoby podtrzymywano jakieś szczątkowe napięcie na linii tylko po to, żeby zniechęcić domorosłych zbieraczy złomu od demontażu linii wykonanej w całości ze stali nierdzewnej!
Ale gdzie to jest właściwie? O jakiej linii mówimy? No właśnie. Pytanie konkursowe będzie brzmiało – gdzie byliśmy. Czekam na poprawny strzał. Zostawcie swoje typy w komentarzach!
PS. Jutro montujemy maskę!
wtorek, 31 sierpnia 2010
poniedziałek, 23 sierpnia 2010
Cedeen...
"Koniec tych wyjazdów" - powiedział M odkładając na półkę zarobioną kartę senatora Miles-and-More. Wylatawszy ponad 120 000 mil mogę się pochwalić usprawiedliwić w związku z brakami updejtów blogu (bo o czym pisać, jak cały czas człowiek za granicą).
Drugi M zrobił w tym roku mniej więcej tyle samo... dwoma mocnymi kursami międzykontynentalnymi ;)
Jakoś miesiąc temu przeprowadziliśmy się do nowego garażu i z pewną dozą niepewności zabraliśmy się do pracy - teraz już nie będzie wytłumaczenia, że za ciasno albo że komuś przeszkadzają odwierty prowadzone przed godziną 16, kiedy pracownicy merytoryczni jeszcze ciężko wytężają umysł za ścianą...
Podwóch trzech tygodniach nieustających prac mogę pochwalić się, że udało nam się do tej pory przymierzyć około 3 metrów blach, wywiercić nowych 40 otworów w pozycji horyzontalnej (w tym nagwintować pojedynczy), wzbogacić się o kilka kilogramów przeróżnych śrub z Asmetu (odkryliśmy, że na 1 piętrze są śruby z nierdzewki!), zakupić i koncepcyjnie umiejscowić pedał gazu (od vectry), powyginać 3 metry przewodów hamulcowych i wypić cztery puszki coca coli. Złożyliśmy też tył samochodu. W zasadzie tylko brak poprawnej maski dzieli nas teraz od oddania całości poszycia do lakiernika - wszystkie elementy są już spasowane, przymocowane i ułożone tak, żeby pasowały do siebie (tutaj powinna być dłuższa dygresja na temat koncepcji "plug-and-play", ale ze względu na porę zachowam sobie te przemyślenia dla siebie, bo historia pasowania niektórych elementów do dziś sprawia, że Drugi M budzi się w nocy z krzykiem ;) ).
Równolegle do prac brutalno-siłowo-odwiertowych toczą się prace elektroniczno-inżynieryjne: mężczyzna kontra lutownica i wiecznie niedziałające oprogramowanie do kompilowania kodu pseudo C dla mikroprocesorów z rodziny... (tutaj M wstawi nazwę, bo ja te brutalne prace robiłem). Coś więcej powiem, jak tylko M odpali wyświetlacz. Na razie zdradzę tylko, że... będzie czad!
Zapomniałbym - byli też goście ;) Co rusz odwiedzają nas różni celebryci. Cały czas obiecuję sobie, że w końcu zrobimy live feed pogląd, żeby pokazywać Wam ile osób tutaj zagląda!
AAAnnno i dziś zainstalowano nam licznik. Taryfa G11 (wszak to nie warsztat produkcyjny, tylko skromne miejsce pracy po godzinach). C.d.n...
Drugi M zrobił w tym roku mniej więcej tyle samo... dwoma mocnymi kursami międzykontynentalnymi ;)
Jakoś miesiąc temu przeprowadziliśmy się do nowego garażu i z pewną dozą niepewności zabraliśmy się do pracy - teraz już nie będzie wytłumaczenia, że za ciasno albo że komuś przeszkadzają odwierty prowadzone przed godziną 16, kiedy pracownicy merytoryczni jeszcze ciężko wytężają umysł za ścianą...
Po
Równolegle do prac brutalno-siłowo-odwiertowych toczą się prace elektroniczno-inżynieryjne: mężczyzna kontra lutownica i wiecznie niedziałające oprogramowanie do kompilowania kodu pseudo C dla mikroprocesorów z rodziny... (tutaj M wstawi nazwę, bo ja te brutalne prace robiłem). Coś więcej powiem, jak tylko M odpali wyświetlacz. Na razie zdradzę tylko, że... będzie czad!
Zapomniałbym - byli też goście ;) Co rusz odwiedzają nas różni celebryci. Cały czas obiecuję sobie, że w końcu zrobimy live feed pogląd, żeby pokazywać Wam ile osób tutaj zagląda!
AAAnnno i dziś zainstalowano nam licznik. Taryfa G11 (wszak to nie warsztat produkcyjny, tylko skromne miejsce pracy po godzinach). C.d.n...
niedziela, 8 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)